04
Ilustrowany
list m. do M.
Wstęp
do listu
Oto postmodernistyczny komentarz do "Ilustrowanego
listu m. do M.", który z jednej strony
trochę "wyjaśnia", z drugiej
zaś również trochę "zaciemnia",
żeby nie powiedzieć, "ściemnia".
Ostatecznie powiedzmy "mruga".
A o co chodzi?
To, o co chodzi to w gruncie rzeczy pozostaje
nie rozstrzygalne. Chociaż, z drugiej strony,
polowa sukcesu, jeśli chodzi o odpowiedz
na to "palące" pytanie leży w
fakcie, że przynajmniej jesteśmy w stanie
lokalizować "ogniska zapalne" lub
miejsca, w których się "tli się".
TLI SIĘ
Tak, więc w tym liście, który mężczyzna
pisze do kobiety wyrażona została ambiwalencja
płci-towarzyszące nam niezdecydowanie w
sytuacji tej różnicy różnic, która daje
o sobie znać począwszy od naszych archetypowych
rodziców i odtwarza się jako traumatyczna
w dzieciństwie każdego chłopca. Wiele by
o tym mówić, ale najlepiej odesłać czytelnika
do przemyśleń Freuda na ten temat. Ciekawe,
że są one tak "pokrętne" w wydaniu
bądź, co bądź dojrzałego mężczyzny?
Moja ambiwalencja, która nie ma charakteru
naukowego a raczej artystyczny, znalazła
swój wyraz w dwu "odsłonach" poniższego
listu. Odwołuję się w tym miejscu do metafory "odsłony",
jako że list w Internecie jest swoistym
prywatnym teatrum, a poza tym, w liście
nawiazuję do swoich para teatralnych działań
szeroko rzecz biorąc.
A zatem do rzeczy. Pierwsza odsłona ambiwalencji
płci zawiera się w tytule listu, który
jest grą znaku i znaczenia. Chodzi o zapis
małe "m." do dużego "M.",
co ilustruje, że oto spotykam przypadkowo
jakąś dziewczynę, której w gruncie rzeczy
wcale nie szukałem gdyż jak zwykle wybrałem
się do miasta na piwo. A tu od razu list
i to "miłosny", który nie wiadomo
czy dotrze do M.?
Natomiast odsłona druga jest już bardziej
skomplikowana i po freudowsku "pokrętna".
I to do tego stopnia, że ponieważ nie da
się ona wyrazić jedynie przy pomocy słów,
w związku z tym została zilustrowana rysunkami.Bo
jak mówi pewne chińskie przysłowie "jeden
obraz wart jest tysięcy słow.".
Druga odsłona ambiwalencji płci wiąże
się z piosenką "Mam chusteczkę haftowana.",
którą każdy z nas tak dobrze pamięta z
dzieciństwa. Jak wynika ze słów piosenki
mamy 4 możliwości by w końcu znaleźć "rozwiązanie".
Ale czy to na pewno jest rozwiązanie? Z
odpowiedzią na to pytanie zmaga się wykonawca
performansu zatytułowanego jak w liście
poniżej. Ostatecznie rzeczony performans
obraca się wokół pierwszych trzech możliwości.
Oto one: 1) "tej nie kocham";
2) "tej nie lubię"; 3) "tej
nie pocałuję". Każdy z nas "chłopców" może
pod nie podłożyć własne treści. W moim
przypadku zostały one niejako wyostrzone
poprzez egzystencjalnie rozumianą kategorie "incydentu" aczkolwiek
dla bezpieczeństwa z-teoretyzowaną....
A teraz światła rampy zostają nieco przyciemnione,
bo oto "czwarty róg haftowanej chusteczki"-nawiasem
mówiąc, który chłopak nosi teraz taką chusteczkę?-zostaje "darowany".
W opisie tej szczęśliwej chwili posłużyłem
się figurą, "Bruno Schulza" i
to, jak się okazało, już jakiś czas temu.
Niezależnie od tego ze Marysia okazała
się być jego "miłośniczką" albo "miłość(niczką)" albo " milo(śni)czką".
Bo, jak zawsze to, co najważniejsze, czyli "jouissance" rozgrywa
się w naszej fantazji. W mojej również.
A jak to jest z Twoją "fantazjom"?
Ilustrowany list m. do M.
Dwa razy w moich wystąpieniach artystycznych
pojawiła się piosenka "Mam chusteczkę
haftowaną...". Po raz pierwszy wiązała
się ona z czymś, co nazwałem "Teorią
incydentu w 24 obrazkach z pracowni".
W tym wypadku sparafrazowałem tytuł utworu
Musorgskiego w orkiestracji Ravela "Obrazki
z wystawy", ponieważ również dotyczyła
ona "lubvi" lub nazwij to "mon
amour". Jak również moja teoria pojawiła
się pod postacią partytury o następującym
zapisie:
Jako "incydent" podczas mojego
wystąpienia, na początku niepostrzeżenie,
w drugim rzędzie od góry-"międzynarodowa
głupia idiotka"-pojawiła się seria
zdjęć S/M, czyli o tym jak chłopcy przezywają
się z dziewczętami.. Podkreslam ten moment
incydentalnej niespodzianki w związku ze
zdarzeniem, które miało miejsce po moim
performansie. Otóż, do mojej instalacji
podszedł ojciec z nieletnim synem i nagle,
ku swojemu zaskoczeniu zobaczył, co znajdowało
się na zdjęciach "pokrywających" międzynarodową...
I niemal w panice się wycofał, nie chcąc
gorszyć dziecka. No cóż, powinienem był
uprzedzić, że to nie jest sztuka dla dzieci.
Po raz drugi "Mam chusteczkę.." pojawiła
się w mini-instalacji (nie jestem do końca
pewien czy to "mini" nie ma podwójnego
znaczenia...) w związku z masochistycznymi
rysunkami Bruno Schulza . Poniekąd łączy
się to z uwagą na mój temat wygłoszoną
przez koleżankę, która źle zrozumiała moje
kulturalne zachowanie nazywając mnie "masochistą".
Warto przy tym zaznaczyć, że nie miało
to miejsca podczas tańca. O nie, co to,
to nie!
W końcu instalacja z piosenką przybrała
taką oto postać:


Marysiu,
Zatańczę dla
Upadłych aniołów,
Kobiet fatalnych,
Bezbronnych dziewczynek
I nieszcześliwie zakochanych

"bawidamek"
P.S. Nawiązując jeszcze do "Teorii
incydentu..." to nie uwierzysz, ale
jesteś dokładnie 24-tą "kropka" w
moim kalendarzu na bieżący rok, pod hasłem "4.
00 rano". Czym są te "kropki"?
Wyjaśnię ci wszystko jak jeszcze "pokropkujemy".
Ty czarownico! |