
|
|
|
|
|
o wystawie fotografii
brytyjskiej
Dzięki operatywności Maszy Potockiej,
w Bunkrze Sztuki, to znaczy w Krakowskim
Gminnym Ośrodku Kultury, możemy obejrzeć wystawę zakupioną przez Britisch
Council i przez tę instytucję pokazywaną w świecie (poprzednio w Lubljanie,
Londynie i Pradze) a pochodzi ona ze sławnego ośrodka sztuki, nie tylko
fotograficznej, mianowicie z londyńskiej The Photographers' Gallery ; jej
dyrektorem jest Paul Wombell a obecna na krakowskim otwarciu tego pokazu
Kate Bush to "senior programmer"; galeria ta jest ważnym centrum
tworzenia i przetwarzania obrazów, skoro członek rady programowej (czy
czegoś w tym rodzaju) Galerii, są tacy ludzie jak Alan Rusbridger redaktor
naczelny Guardiana i Observera itd. itp., kierujący ogromną korporacją
medialną "Guardian Media Group" o obrotach 444 milionów L czy,
Michael Jackson, obecny prezes sieci kablowej USA Network i dawny dyrektor
brytjskiego Channel Four. Ze strony Bunkra sponsorem wystawy obok British
Council jest grupa "Commercial Union" oraz kilkadziesiąt firm
i instytucji polskich, zarówno medialnych jak i innych...
Widać z tego, że wystawa pokazywana w Bunkrze jest produktem nowoczesnego
świata korporacji i władzy... stanowi tym samym nie dowolny i osobisty wyraz
ekspresji kilku brytyjskich fotografów i video instalatorów lecz to jest
głos nowego, wielkiego świata, zaakceptowany jako to, co ten świat znaczy,
czym jest i jaki być powinien (wedle nich).
Ponieważ jednak (my, tutaj...) obecnie żyjemy jeszcze w wieku romantycznym
przeplatanym socjalistycznymi (tymi w stylu Labour Party... nie Stachanowa)
rojeniami o "niesieniu oświaty pomiędzy lud", więc tego typu pasztety
jesteśmy skłonni konsumować jako wyraz wolnej "woli" artystów,
dlatego pozostańmy przy tym szczególnym, środkowoeuropejskim, populistycznym
w istocie nastawieniu....
Jak w tym korporacyjnym świecie mediów zachowują się poszczególni artyści,
wizjonerzy i ekspresjoniści i czy udaje im się coś opowiedzieć i co mówią,
robiąc te fotografie... normalne,. Domowe zdarzenia niekiedy tylko pojawiają
się pewne ponad gminne manieryzmy ale wszystko w granicach codziennej codzienności,
trochę pijaków trochę sexu, jaki jest ten świat, który chyba taki być powinien,
nie ma w nim nie ma pośród tych młodych niczego, co byłoby marginalne, ekscesywne,
nastała epoka cywilizacji osób poszczególnych drobnej, ograniczonej do mieszkania,
zaułka, dzielnicy, skwerku widoku z okna perspektywy - taka powszechna i
zwykła, nie wakacje na Bahamach, nie odrzutowce, nie www., nie globalizacja
i nawet nie antyglobalizacja, nie wielki świat ani też nie nędzny świat prowincjonalnej
ogłupiałej od samotności nędznej jednostki, wręcz przeciwnie - całkiem porządny
ten świat codzienny, całkiem do zniesienia, niekiedy tylko przygnębiający
i do zmiany (jak owe szkolne budynki z okresy świetnej nowoczesności Le Corbusiera,
które i w Eurazji zaznaczyły się ponuro jako nowe szklane domy dla proli..,
ci socjaliści, doprawdy...)
przypomina to owo prowincjonalne angielskie nastawienie znane z Thackeraya
i sióstr Bronte, z kosmicznego traktowania szczegółu przez flamandzkich malarzy,
samopotwierdzenie w swojej takości a nie inności...
Taki powinien być świat, powiadają organizatorzy wystawy (jednak to oni mówią,
nie artyści...) oczyma i obiektywami swoich artystów;, żadne wizje, żadna "sztuka",
żaden romantyzm, ale ładność, zwykłość i nawet szaleństwo, jest szaleństwem
pod dozorem opieki społecznej i dobrych sąsiadek... Zdecydowana większość
przedstawionych ekscesów doskonale mieści się w dobrej i malowniczej tradycji
brytyjskich Eccentrics, którzy są raczej figurami pozytywnie "kultowymi"...
podobnie jak koty i malowniczy bezdomni co znajdą talerz strawy w Salvation
Army za rogiem...
W porządku; ten nurt mi się podoba, zdecydowanie bardziej niż owe prowincjonalno
ludowe czy raczej baciarskie LePpieRstwo (jak mawiała moja babcia, ... BATIAR
przest. gwar. lwowskie baciar, andrus, łobuz, ulicznik; spryciarz, gagatek,
huncfot; z węg. betyár 'włóczęga'; jak poucza Kopaliński...) chociaż w obu
przypadkach jest to sztuka zdecydowanie ludowa, drobnomieszczańska, i chociaż
nie na poziomie "BigBrother's", to jednak niedaleko.... co zresztą
nie szkodzi, w końcu nic nie jest większą apoteozą codzienności mieszczańskiej,
niż flamandzkie "still lifes" które wszak są jeśli nie szczytami,
to w każdym razie przełęczami duchowości europejskiej...
W całości jest to sztuka skromna, dostatnia i mieszczańska i bardzo porządna
i pozytywna jeśli chodzi o wyznaczane wzorce, możliwości, zakresy i cele....
nawet ekscesy są całkowicie poprawne politycznie i żadna gminna rada kościelna
(chodzi o Anglikanizm, nie o rzymski episkopalizm...) do niczego się nie
przyczepi... bardzo mi się to podoba, tym bardziej, że nie jest to całość,
tylko część, wiekszej całości, w której znajdzie się i punk (archeologia...)
i inne ćparstwo i szpanerstwo z Soho czy EastEndowe i cała ta już zapomniana
z wolna archaiczna wolność i bunt bitników i nawet sikających przy kobietach
hippies... (tak robili!) nie mówiąc o dramaturgii Sarah Kane (już świętej
i to nie dlatego, że samozabitej...)
ms
powrót do góry
|
o wystawie Ayano Shibaty
W Otwartej Pracowni pokazano kilkadziesiąt
fotografii pani Ayano Shibata, obecna była
autorka i kilka osób z jej otoczenia; tego
typu wydarzenia, zwane nie wiedzieć czemu
'performance', istnieją od dawna........
sama Autorka owego pokazu jest zawodową
performerką, czego dowodem uczestnictwo
w jednym z centrum performanc'e czy performingu
którego szeroki ślad znajduje się w sieci
www... choćby: E.P.I. (Zentrum NRW Europäisches
Performance Institut ASA-European / Maschinenhaus
Essen)...
Jest to oczywiście ślad niemiecki.... Czemu "oczywiście niemiecki"?
A no z tego powodu, że właśnie niemiecka duchowość od dawna bo od czasów
romantycznej filozofii, znalazła sposób na uspakajanie szaleńców, artystów,
mistyków, performerów, bezdomnych, obłąkanych, wieszczących, 'dających wyraz
swojej rozpaczy' i tak dalej przez włączanie ich samych i ich produkcji,
czy ekspresj, czy działań w ramy instytucji.
Początkowo takimi instytucjami były rozmaite kościoły (mniejszościowe) a
także wydziały czy fakultety filozofii w uniwersytetach. W obu tych przypadkach
owe rojenia, majaczenia, ekspresje oszałamiające czy przygnębiające, wskazujące
na własny i widzów bezsens - słowem wszystkie te sny i przeczucia znalazły
w tych instytucjach swoje wyjaśnienie - w kościołach były to teksty teologiczne
a w fakultetach filozoficznych były to teksty filozoficzne...
Obecnie, w epoce, gdy "inne od rozumu" znów okazuje się być podstawową
formą ekspresji ludzkiego bycia (nie "bytu" ale 'bycia' właśnie,
tego heideggerowskiego "bycia"!!) No więc obecnie, owe ekspresje
kodyfikowane są jako 'sztuka' albo jako 'performance' właśnie w instytucjach
takich jak E.P.I. Zentrum NRW Europäisches Performance Institut ASA-European
/ Maschinenhaus Essen to, co tam się pokazuje, w tym fakultecie, to jest "sztuka" albo "performance",
czyli też "sztuka", więc to jest usprawiedliwione.
Nie, nie proszę Państwa, to nie chodzi o udawanie, że nic albo byle co albo
całkowita głupota jest czymś wyjątkowym i jest "dziełem sztuki"........
oczywiście są i takie próby i takie artefakty, ale one miały miejsce zawsze,
nawet w malarstwie pompierskim czy akademickim, tam także cwaniacy bez talentu
i rozumu sprawiali, ze w kategoriach tamtej "sztuki" tamtej "poetyki" durnowate
byle co, szkodliwe 'nic' uchodziło za "sztukę"... więc ponieważ
tak było zawsze, to nie o to tu chodzi.... chodzi o co innego - dokonania
takie jakie prezentuje Ayano Shibata są do zniesieni, są do zaakceptowania,
są możliwe do przeszycia dla widzów tylko dzięki temu, że zostaną ujęte w
nawias "sztuki" .... gdyby nie ten nawias, gdyby to była "prawda",
gdyby to było "na serio", to byłoby to nie do wytrzymania, albowiem
były to skandal przeciw religii humanizmu, (byłby to zapis dokumentacji medycznej
lub policyhnej, jakieś "dowody"...)
... pani Ayano Shibata stwierdza bowiem że "anything goes", to
znaczy że 'nic nie idzie', nic nie wychodzi, wszystkie próby działań duchowych
i artystycznych są absurdalne, wszystko co nas otacza może się i zdarza,
ale jest bez sensu a najbardziej bez sensu i w sposób bliski katatonii i
samobójczej akcji (jedynie sensownej) jest ten co robi te fotografie i ci,
którzy na nie patrz wierząc, że one są w swoim bezsensie sensowne, że to
nie "performence", ale że to jakąś "prawda"........ jeśli
taka jest bowiem prawda (a chyba właśnie taka ona jest) o ludzkim byciu i
bycie i jago celowości i jego wolności to istotnie pora umierać albo niech
się mną (nami) ktoś zajmie i oszołomi neuroleptykami...
Oto krótki biogram tej zasłużonej i uczonej oraz efektywnej artystki:
Ayano Shibata (ur. 1964) ukończyła Wydział Artystyczny Uniwersytetu w Tskuba
(prefektura Ibaraki). Naszym krajem zaczęła interesować się już w liceum
pod wpływem lektury książek Stanisława Lema. Z polskich miast najbardziej
upodobała sobie Kraków, do którego od wielu lat jeździ rokrocznie.
Swoje prace fotograficzne prezentowała zarówno w Japonii, jak i w Polsce.
Ma na swoim koncie takie wystawy jak: "Kot jest kot" (1992), "Wakacje
w Polsce" (1992), "Krakusi" (1995), "Krakowski dziennik" (1997), "Tokijski
dziennik" (1998), "Tokijski dziennik 2" (1999) czy "Trans
Transylvania" (1999).
W 1995r. wspólnie z Mitsuyoshi Numano przełożyła na język japoński "13
bajek z królestwa Lailonii dla dużych i małych" Leszka Kołakowskiego,
zaś w tym roku w jej tłumaczeniu ukazały się właśnie nakładem wydawnictwa
MICHITANI opowiadania Sławomira Mrożka z lat 1960-1965
Na wystawie byli obecni (nie)liczni Krakowianie oraz kilku Krakusów a może
raczej Crackusów ("crack" to taki złodziejski szwindel, który pozwala
korzystać z nieopłaconego programu komputerowego...)
.... wiem, wiem, zachowuję się w sposób naiwny i nieprofesjonalny.... ale
mam gdzieś ten "profesjonalizm", który każe, który wymaga zająć
postawę wyrozumiałego przyzwolenia i zgody! Przyjęcie takiej postawy przez
odbiorców sprowadza ich jakość do jakości samych składników wydarzenia, znaczenie
widzów staje się znaczeniem prezentowanych kawałków w tym przypadku - fotografii,
na których absurd i nicość są w sposób dotkliwy ukazane.
Czy można coś pozytywnie powiedzieć o tej NICOŚCI? Z trudem. Mówić o nicości
jest trudno, ale próbujmy:
'to nie jest piękne'...., 'to nie jest' (choć wszak istnieje) ....'to jest
'nic'', .....'czy 'nic' może być?' ........A co to co to znaczy "nic
nie znaczy"?, - mówiąc to, można powiadać, że "dla mnie to nic
nie znaczy", albo że "to co widzę nie znaczy... nic innego poza
tym, co widzę lub słyszę", lub że "czuję, że nie budzi to żadnego
rezonansu emocjonalnego albo intelektualnego", że "jest (dla mnie)
niesensowne...."
No i koniec, wszystko rozpływa się w bylejakiej entropii bycia...... Nic
nie wychodzi narracyjnie i werbalnie i dyskursywnie w przypadku zetknięcia
się z odbezpieczonym "innym od rozumu" (to znaczy takim, które
nie zostanie "zabezpieczone" jako "sztuka", jako "performance" czyli
jako "działalność artystyczna"...)
Jeśli się tego tak nie usprawiedliwi,
tak nie zabezpieczy, to istotnie "anything goes"...
.... chociaż jest pewien ratunek, jest ratunek w pewnej zapomnianej koncepcji,
bardzo popularnej w Europie i na świecie jakieś 50 lat temu. Chodzi mi o "egzystencjalizm" głoszony,
opisywany, formułowany i popularyzowany przez Jean Paul Sartre'a. (teraz
w co ambitniejszych liceach wymagają tego nawet do matury z "polskiego").
Jego zacytowanie tutaj nie jest "ostatnią deską ratunku", wydaje
się, że w sytuacji duchowości japońskiej awangardy, gdy "butoh" motywuje
się kulturą bitnikowską i ekspresjonizmem amerykańskim Ginsberga (też "egzystencjalizm" i
też pierwsza połowa ubiegłego stulecia), to czemu nie uznać, że właśnie koncept "egzystencjalizmu" jest
pomocny w jakimś tautologicznym 'opisie' postawy duchowej pani Ayano Shibata...
.... co głosił egzystencjalizm? No więc to samo, co "głosi" Ayano
Shibata: .... istnienie ludzkie jest pozbawione sensu, ponieważ jedynym usensownieniem
owego bezsensownego istnienia jest spojrzenie innych, gdy jego braknie, człowiek
staje się wolny i okazuje się, że jest rzucony w sytuacje "absurdalna",
więc właśnie tak - wolność jako ciężar entropijnej nicości, codzienność,
jako absurd i tak dalej, napisano o tym zapomiane tysiące tomów i stron...
Co robi pani Ayano Shibata? Robi auto-reportaż z przedłużonego, pełnego cierpień
doznawania nieistnienia czyli śmierci, znikania, bezsensu bez ratunku, nudy,
dotkliwej nicości; jest to więc bezpośredni i jedyny dobry opis depresji,
depresja bowiem, to doznawanie absurdu istnienia, doznawanie "egzystencjalizmu" ....
ms
p.s.
Była taka kobieta, która zachowała się podobnie do pani Ayano Shibata; ta
kobieta była (też) sławnym amerykańskim etnologiem; podjęła ona badania terenowe
nad plemieniem jakimś melanezyjskim bodaj, i aby badania te były bardziej
dokładne, bardziej prawdziwe, aby punkt widzenia był bliższy badanej rzeczywistości
społecznej i duchowej, owa amerykańska etnografka została kobietą wodza tego,
badanego przez siebie, plemienia no i już tak została. Nie pamiętam czy wróciła
do "nas", chyba została w tym plemieniu, w tym (to jest tamtym)
kosmosie... oczywiście nie dlatego, że ją więziono w tym seraju, ona tam
została, bo chciała...
|
c.d.nastąpił.
cd.d.nastąpił (u Szpali)
Annemarie Frascoli znów pokazała trochę
ze swoich dawnych kolekcji, jest to wystawa
zatytułowana (jako ze należy do Święta
Kultury Żydowskiej na Kazimierzu w Krakowie
(koło Krakowa) standardowo, mianowicie "Spalony czas",
czym odsyła nas - mylnie - do holocaustu (albo tak mi się wydaje).
Obiekty składające się na ten pokaz są jednakowoż starsze niż lata 40 XX wieku
i czasami okazuje się, że są obrazami czegoś, co jest starsze niż świat (!)
Wydaje się, że A.F. jest przede wszystkim kolekcjonerem śladów i wyrazicielką
(danych jej lub przez nią odkrytych w chaosie czyli upływie czasu) znaków.
W 1981, gdy ta wielbicielka znaków i śladów odnajdywanych pośród stepów i w
kurhanach, znalazła się w tej części stepów, gdzie obecnie leży większość naszego
(polskiego) kraju, więc gdy się tam (tu) znalazła, wiedziona instynktem romantycznego
badacza dokonała odkrycia, które właśnie pokazuje.
Ten pokaz składa się ze śladów właśnie... śladów czyich, śladów czego? Otóż
w zestawie zakonserwowanym i skopiowanym przez Annemarie nie jest pewne, czyje
to są ślady, czy to ślady po ludziach, ślady zostawione przez ludzi czy też
są to ślady kreślone ręką Boga bez udziału człowieka.... może to przesada,
wszak chodzi o klika plastrów zakonserwowanej darni na której, od spodu, jak
na negatywie, odcisnęły się odlewy tekstów hebrajskich wypisanych na przewróconych
macewach. Pozostałe eksponaty są wykonane techniką "frotte'ageu" -
zapomnianym (w dobie rejestracji mechanicznej) sposobem kopiowania znaków wyrytych
na ogół na kamieniach lub w innym twardym materialne, na który kładło się papier
i węglem lub grafitem papier pocierając, uzyskując negatywowy obraz, "kalkowany" w
ten sposób na papier; ponieważ używano w tym celu węgla drzewnego, więc owe
kopie wcierkowe nazywają się też "chalkografie" czy "kalkomanie"...
To wszystko pochodzi z zapomnianego, zarosłego trawą stepową kirkutu, jak lud
tutejszy nazywa(ł) z niemiecka (Kirchhof) cmentarz żydowski.... tak więc, jesli
traktować to tylko jako ślady zachowane przeszłej, zniszczonej cywilizacji,
jako ślady tak czy inaczej zwęglonych szczątków, jako zachowane szczątki, nie
byłoby w tym wiele więcej (?) niż w pompejańskich wykopaliskach. Przypomnijmy,
że poza freskami na ścianach domów, w Pompejach znaleziono i zachowano odlewy
ciał wykonane naturalnie z wulkanicznego popiołu... zapewne podobnie, jak odkrywcy
tamtych śladów, czuła się A.F. kiedy ponad 20 lat temu odnalazła ten zakryty
darnią wyrosłą na poprzewracanych macewach (i w niej utrwalony), ślad.
I jeśli byłyby to tylko zachowane ślady przeszłości, można by to zakończyć
wszystko tak, jak kończą wszystkie archiwa, pomniki, zabytki (muzealne) - czyli
zakończyć niczym... kogóż wszak wzruszają dokumenty i nawet o wiele wspanialsze
i piękniejsze zabytki? Zapewne tylko kierowników wycieczek szkolnych, opiekunów,
pedagogów, nauczycieli, kapłanów, polityków... lub emerytów, którzy chodzą
koło nich nie wiedzieć czemu... może poszukując jakiegoś sensu, wsparcia, usprawiedliwienia
dla własnej odsłoniętej przez starość marności?....
Oczywiście takie ślady interesują poetów romantycznych, także romantycznych
ideologów... dlatego właśnie romantyzm był taki "archeologiczny",
owa "przeszłość odciśnięta w kamieniu" skłaniała do "zadumy" na
temat marności "wszystkiego" ale także była (jest) źródłem, z którego
czerpano nadzieje, ze utracona wielkość powróci...
Zabytki gromadzone przez Annemarie Frascoli nie skłaniają ani do zadumy nad
marnością ani też nie stanowią źródła czegokolwiek... Annemarie Frascoli nie
jest bowiem - wbrew pozorom - sentymentalnym archeologiem ani romantycznym
kolekcjonerem prochu kurhanów;
Nie zbiera ona pamiątek ale gromadzi znaki, i pokazuje je, ale - ponieważ także
nie jest wrózką, - ich nie interpretuje, nie przepowiada przyuszłości, nie
wyciąga wniosków czyli nie ekstrapoluje wątpliwych sensów w wątpliwy sposób...
Cóż więc robi? Wskazuje na istnienie pod chaosem natury i w chaosie "prochu" (czyli
rozkładu materialności) na to, co JEST, zostały tam mianowicie znaki pisma,
pisma hebrajskiego, pozostały teksty. Te teksty w korzeniach darni odciśnięte,
są "naturalne", A.F. usilnie podkreśla tą nieingerencję siebie w
to, co pokazuje, to bowiem "się zrobiło samo" a więc może (prawie
na pewno) "było pod spodem, ukryte...
... ta "sytuacja informacyjna' przypomina mi tylko jeden ze znanych mi
współczesnych konceptów czy wskazań: Przypomina mi "Grammatologie" Jaquesa
Derridy (jakże często przywoływanego przez niezbyt zręczną armię awangardowych
hermeneutów...).
Niezależnie od zawiłości ekspresji, Jaques Derrida, śladem mistyków żydowskich
(sam nim jest), powiada to mianowicie: - świat materii i czasu zawieszony jest
na Torze, Tora to nie idea ani nie logos grecko-chrzescijanski, Tora składa
się z tekstów napisanych tak jak są napisane i niezależnie od tego, skąd ona
pochodzi, jest pewne, że na Torze pojętej jako tekst, zawieszony jest świat
zjawisk i wyglądów, wszystko się zmienia i przemija a Tora tam jest, "pod
spodem" właśnie tak jak w znaleziskach A.F.
ms
powrót do góry
|
Mezzanin sztuki
Na mezzaninie (tak się fachowo nazywa "półpiętro")
sukiennic w lokalu także przyznanym przez
magistrat organizacji zawodowej emerytowanych
(i jeszcze nie) magistrów sztuki schroniła
się Agnieszka Szpala jej kilkunasto miesieczne
działania w arkadzie tychże sukiennic zakończyła
wirtuozowska wystawa Ewy Sataleckiej, było
to zjawisko które tak opisałem byłem: Wbrew
potocznym wtajemniczeniom każda sztuka,
a zwłaszcza grafika, posiada treść. Treścią
grafiki Ewy Sataleckiej jest przełamywanie
tabu, przy czym nie jest to problem dramatyczny,
lecz jest to kwestia jej gustu.
Z gustem więc odbywa się to radosne wydawanie na świat świata, we wszystkich
jego aspektach i dlatego, choć podobnie zachowywali się wobec tego świata -
i to podobnie w sensie artystycznym i duchowym zarówno - Ensor jak i Georg
Grosz, to jednak jest u Ewy Satalewckiej pewna zasadnicza wobec nich różnica:
Tamci świat swój rysując, na ogół rozpoznawali jego ukryte, straszliwe czyli
prawdziwe oblicz; gest kreacyjny Ewy Sataleckiej jest gestem - mimo patetycznych
skojarzeń (ciekawe czyich) - gestem godnym Cerery, no - często występując w
autoportretowej reprezentacji stanowi Ewa, autorka, ośrodek tego płodnego chaosu,
który w swojej różnorodności jest jej potomstwem.
Nie jest to jednak owa matka Polka skupiona na swoim jakby trawożernym instynkcie
gniazda! Macierzyństwo (duchowo kreacyjne) Ewy Sataleckiej wobec wydawanych
przez nią na świat kawałków chaosu (które pojawiają się na jej wizualizacjach
(?)), ma charakter niedbały i egotyczny; nie ma w nim sentymentu trwania, jest
natomiast entuzjazm zmiany i pewności, że im dalej tym więcej a więc lepiej
i coraz to bardziej odmiennie i niepodobnie choć ciągle tak samo i to samo...
Kimże jest ojciec płodów tej menady zamienionej w Cererę? Jest nim jej własny
gest gustu, który zastępuję - i to z powodzeniem - te wszystkie sieci pojęciowo
formalne, w które niekiedy chaos się chwyta... mam tu na myśli przemyślane,
racjonalne do mistycyzmu konstrukty z kręgu Mondriana, których szaleństwo jest
samotnicze i definitywnie nietrwałe w swojej tragicznej oschłości...
U Satalckiej tłum napłodzonych rzeczy, ludzi, zdarzeń i widoków podobniejszy
jest do rafy koralowej czy lasu deszczowego niż do owych kryształów pozornego
absolutu.
Są jeszcze i druki....
One także z lekka a nawet bardziej przekraczają durkarskość i zmierzają do
instalacyjności a nawet performerki (?)
...no więc spektakl drukowany albo właśnie takie przekraczanie zakresu surowości
związanej z ograniczeniami typu techniki założonej jest jedną z ekscytujących
właściwości tego działania, które polega na skandalizowaniu grafiki i skandalizowaniu
drukarstwa ale w oparciu o bardzo ładny rysunek, który wiedzie swoje własne
na pół (a nawet więcej) fizjologiczne życie... można więc powiedzieć, że w
rysunkach Ewki panuje wielkie ożywienie materii martwej i miłość piękna do
brzydoty, miłość zapatrzenie się nadmiaru w jedność, wszystko w stylu inkantacyjno
młykowo-modlitewno tybetańskim a wiec irracjonalno fizjologicznym, wyrażającym
się gestem gustu płynącym ze sfer innych od rozumu i w nich też znikających,
ale pozostawiających przed naszymi oczyma śliczny choć i denerwujący ekspresjonistycznie
ślad swojego przelotu; no i tak dalej, i tak dalej...
m.s.
tak było. A jak jest teraz, zobaczymy...
c.d.n.
powrót do
góry
|
Zgorszenie w Zderzaku
Czy w sztuce współczesnej można poczuć
się zgorszonym, czy ktokolwiek jeszcze
wie, co to znaczy? A zwłaszcza, czy ktokolwiek
się do tego przyzna, jeśli jest?
Ja zostałem zgorszony ostatnią wystawą w Zderzaku, gdzie Marek Lewandowski
pokazał kilka urządzeń optycznych znanych z dawnych polskich odpustów i sklepów
z gadżetami na Mannhattanie, mianowicie kalejdoskopów.
A co to "w ogóle" znaczy "zgorszenie"? Zwłaszcza przez
sztukę? sztukę wizualną? Jak pamiętamy z lekcji religii, zgorszenie zachodzi
wtedy, gdy artysta albo inny pornograf pokazuje nam, niewinnym coś, czego pokazywać "nie
wolno". I my, niewinni widzowie, na to patrzymy i się gorszymy, to znaczy
stajemy się gorsi niż potocznie jesteśmy (jesteście.... oni są... ) co jest
hipotezą w istocie optymistyczną, zakładająca bowiem, z potocznie nie jesteśmy
fundamentalnie źli i gorsi już być nie możemy....
Zresztą zapewne się mylę, albowiem nie o to chodzi, "jacy jesteśmy" i
nie tego zgorszenie dotyczy; zgorszenie dotyczy tego, i tylko tego, jakimi
siebie samych chcemy pokazać innym albo sobie samym, czyli tego, jakimi być
chcemy i jakimi chcemy być postrzegani przez innych.
Jakimi chcemy być postrzegani? To dość powszechnie wiadomo:
- chcemy być postrzegani jako ponętne seksualnie istoty obojga płci nie posiadające
jednak oficjalnie narządów rozrodczych;
- jako istoty cielesne, których jednak zapach pochodzi wyłącznie od dezodorantów
i pachnideł;
- jako istoty odżywiające się, jednakowoż nigdy nie wydalające;
- jako osoby przemożne i potężne, jednakowoż niezdolne do przemocy w jakiejkolwiek
formie;
- wreszcie jako osoby posiadające umysł i zmysły, poprzez które doznające świata
(w tym innych i siebie samego...) w całej tego chaosu nieskończonej różnorodności,
ale jednak potrafiące z owej różnorodności i nieskończoności, mocą rozumu i
władzy sadzenia stworzyć kosmos, mający znany początek i być może nawet koniec,
więc jednak i mimo wszystko złożony z jakości, wartości, i taki, w którym wszystko
co jest pozornie nieskończone i chaotyczne oraz bezcelowe, w istocie jest celowe,
uporządkowane i może nawet piękne....
Zgorszenie, którego doznałem (poczułem się gorszy...) w Zderzaku dokonało się
za sprawa kalejdoskopów Marka Lewandowskiego. Wykonał ich kilka i to niektóre
bardzo starannie; zaglądając do nich można było zapoznać się z przetworzeniami
istnienia w pewien porządek istnienia.
Porządek pozorny tego kawałka istnienia co akurat znajdował się przed kalejdoskopem,
(więc stawał się materiałem przetworzeń) miał charakter symetrii zwielokrotnionej,
kalejdoskop bowiem jest takim rodzajem wizjera skierowanego w nicość wszystkiego,
który obiecuje pozorne uporządkowanie, uporządkowanie przypadkowe i absolutne
zarazem polegające na nieskończonej symetrii odbić lustrzanych w ustawionych
pod kątem do siebie zwierciadłach lub odbijających pryzmatach.
Moje zgorszenie dokonało się jednak nie za pomocą oka ale za pomocą (wątpliwa
to pomoc...) mojej kamery, którą skierowałem zamiast oka i doczepionego do
oka rozumu z pamięcią, czyli mnie... w ten wizjer kalejdoskopu .... no więc
gdy skierowałem kamerę cyfrowa w wizjer czy ekran kalejdoskopu a następnie
poleciłem jej wykonanie obrazu i obejrzałem to w domu na monitorze, doznałem
wstrząśnienia nie tyle emocjonalnego co właśnie etycznego.
Otóż bowiem znalazłem się przed przez nikogo nie wykonaną a więc pozaludzką
sztuką Malewicza (Malevitcha); Juana Gris, Kleego, Pollocka i tak dalej. Co
jest do cholery, pomyślałem sobie, to niesamowite, wszak owa Sztuka, której
wykonawców czy egzekutorów właśnie wymieniłem, wraz z milionami ich kontynuatorów
świadomych lub nieświadomych, tam jest w tym głupim urządzeniu złożonym z pary
lusterek i paru soczewek zawarta.... a więc skoro pochodzenie tych obrazów
jest i naturalne i przypadkowe i nieludzkie, i skoro tak przypominają te krańcowe
co prawda, ale jednak mimo wszystko ludzkie osiągnięcia, to może, to może sztuki
nie ma w ludziach, tylko jest w kosmosie przypadku i w nicości wszystkiego
naraz schowanego poza kurtyną pozorów słownych i pojęciowych (zasłona Mai,
bogini złudy) i tylko czasami, kiedy Pollock był naprawdę nieprzytomny od swojego
ulubionego narkotyku i doznawał olśnienia, zasłona Mai (złożona z zasad estetycznych,
celów istnienia, prawdy, dobra, piękna, PIĘKNA, PIĘKNA.............. I TAK
DALEJ....) (mu)opadała.... i wtedy objawiało się to, co mu się rozlało na płotno
na podłodze w kuchni... no więc skoro może niekiedy owa zasłona litościwa,
(a może ostatnia deska ratunku??) na której odbijają się cienie tego, co poza
nią...., więc gdy ona teraz właśnie pękła czy zrobiła się w niej dziurka i
oto przez tę dziurkę w wizjerze tego kalejdoskopu, ujrzałem boski porządek
przed- i poza- ludzki......??
Wróciłem więc do domu i zacząłem szukać fraktali w Internecie, znalazłem, i
zacząłem je oglądać, były niewiele gorsze a nawet lepsze od tych fraktali,
które w zegarowych mechanizmach pseudomistycznego zegarmistrza Lewandowskiego
ujrzałem....
.... czy doznałem olśnienia? Nie doznałem olśnienia, doznałem złudzenia olśnienia,
uznałem, że mimo, iż chciano mnie zgorszyć w Zderzaku, powiadając mi, że w
chaosie wszechmożliwości istnieje cała ta tak zwana sztuka i że to wszystko,
to całe gadanie, czucie, memłanie i te męczarnie, te samobójcze życiorysy,
te wymądrzające się eseje, ten bełkot i ta poezja, że to wszystko jest sobie
właśnie tam, w tym chaosie wszechmożliwości.... że to nieprawda!
Przypomniałem sobie cytowana przez Lema anegdotę jakiegoś mistyka fizyki czy
astrofizyki z poprzedniego wieku, który jakoby miał powiedzieć tak: 'gdyby
dać miliardowi małp miliard maszyn do pisania (z papierem), to po miliardzie
lat pisania przez te małpy, któraś na pewno napisałaby Odyseję'.
Zakładając że mamy miliard małp równocześnie i dostęp do ich produkcji przez
miliard lat to może i by tak się stało, ale nie mamy!!! I całe szczęście, że
nie mamy ani miliarda lat ani miliarda małp. Zamiast tego mamy artystów. Na
ogół, co prawda, mało zdolnych, nieudanych i nadętych albo bezradnych i bezczelnych,
wszyscy jednak, nawet ci najbardziej nieudani próbują zrobić jedno w istocie:
ograniczyć liczbę małp i liczbę lat, tworząc swoje synekdochy na temat owego
chaosu albo i kosmosu, jak kto woli, bo to w istocie kwestia gustu. A o guście
i smaku kiedy indziej...
m.s.
p.s.
synekdocha to taka figura stylistyczna w której 'część' opowiada o 'całości'...
powrót do góry
|
Pawła Dutkiewicza Dwa opozycyjne urządzenia
produkujące fantomy
Aporia
Jest instytucją muzealno-archiwalną ale także pełni funkcje fundacji artystycznej,
która pomaga zaistnieć ekspresjom sztuki współczesnej, zapewne takiej, która
w świadomości cricotów ('cricoci' wym. 'krikoci' odmienia się jak
'zeloci'...)
zawiera w sobie "ślad Kantora". Dlatego zapewne już po raz drugi
firmuje i prezentuje realizację wizualną Pawła Dutkiewicza. Niezależnie od
tego, czy w działaniach Dutkiewicza istnieje ów "ślad Kantora" czy
nie, jego instalacja czy "teatralna sieć na znaczenia" rozpostarta
w ogrodzie posesji przy Kanoniczej 5 ma charakter deklaracji duchowej o posmaku
końca wiosny i zapowiedzi lata.
Paweł Dutkiewicz budzi moją sympatię i podziw tym, że jest mądry, niesentymentalny,
prosty i bezpośredni, oraz że ma dobry gust, co we współczesnej działalności
wizualnej jest rzadkością o wiele większą niż talent czy powodzenie u nabywców.
Jego instalacja w ogrodzie Cricoteki składa się z dwóch..... właściwie trzech.....
nie.... właściwie dwóch żywiołów. Pierwszy żywioł jest przestrzenią, drugi
żywioł jest kolorem.
Chwileczkę! - myślę sobie - pisząc, znów się zaczynają te dywagacje o nieistniejącym
istnieniu w związku z tym, co jakoś tam jest
jednak napisać można wszystko,
albowiem pisanie nie jest wiele trudniejsze od czytania a nawet chyba czytanie
jest trudniejsze. Wzbiera we mnie okrzyk knajacki, będący wyrazem porażającego
przerażenia wszystkim. Okrzyk ten, często słyszany pośród znarkotyzowanych
nędzarzy (ducha), brzmi: CO JEST KURWA! CO JEST!! ??
Jeżeli w czymkolwiek wyraża się mądrość ludowa, to zapewne w owym okrzyku,
będącym w istocie retorycznym pytaniem o ontologiczne podstawy bytu i jego
stosunek do bycia "ja" czy do 'losu bycia' (terminy stworzone przez
Heideggera w tłumaczeniu Małgorzaty Łukasiewicz)
tym samym (sic!) kryje się
również tu i wyraża owa fundamentalna aporia (http://www.aporia.com/) kantowska
mówiąca o niesprowadzalności idei wrodzonych do wrażeń zmysłowych i odwrotnie
Gdyby nie ta aporia i zawarty w niej straszliwy wyrok, który powiada: - nigdy
nie uda ci się człowiecze opowiedzieć tego co widzisz ani wyrazić tego co czujesz...
- gdyby nie to, napisałbym po prostu, że Paweł Dutkiewicz w ogródku Kanoniczej
5 stworzył elegancką, powiewną i skuteczną pułapkę na absolut...
Ale ponieważ aporia istnieje, więc najpierw opowiedzmy CO JEST, co do nas od
świata przychodzi:
Empirycznie stwierdzamy więc, ze na wprost widać zbity z pomalowanych srebrną
farbka prostopadłościenny stelaż z listewek, wewnątrz którego zawieszone są
pasma gazy opatrunkowej, jest to więc rodzaj pudła, w którym zamknięta jest
półprzejrzysta poruszająca się szarobiała mgła. Obok stoi na metalowej konstrukcji
wirujący cylinder z przejrzystego, ale jednak odbijającego coś plexi; jeszcze
bardziej w prawo, oparte o mur, stoją niewielkie plansze będące prostokątami
jednorodnego koloru (chyba cynober); no i tyle....
Przytoczone wyżej pytanie retoryczne woła jednak nie tyle o opis, ale o znaczenie,
o sens, o strukturę idei wrodzonych, o projekcję pojęciową, która jest równoczesną
odpowiedzią na ujrzane (i która na ogół nie zachodzi.... czyli mówiąc po ludzku,
nie wiemy co (to) jest, i dlatego z przerażeniem wrzeszczymy (nie wszyscy na
głos...) "k...co jest!!!???")
Odpowiadamy więc na pytanie "o czym to jest":
Instalacja w ogrodzie Cricoteki składa się z dwóch..... właściwie trzech.....
nie.... właściwie dwóch żywiołów. Pierwszy żywioł jest przestrzenią, drugi
żywioł jest kolorem. Nazywa się to "Zwoje pamięci"
W zwojach pamięci kolor jest wyraźnie usunięty na bok choć obecny; pozostaje
żywioł przestrzeni a w istocie czasoprzestrzeni, ponieważ dwie współistniejące
i sczepione swoją opozycyjnością pułapki na czasoprzestrzeń pomiędzy sobą rozgrywają
ten płynny dwugłos.
- Pudło z aleatoryczną mgłą jest zbudowane na prostokącie, wirujący cylinder
na kole, prostokąt nie jest sprowadzalny do koła a cylinder do prostopadłościanu,
są to dwa aspekty czasoprzestrzeni (albo raczej - geometrii).
- cylinder jest przejrzysty, działa jak lustro walorowe co odbija otoczenie,
jest pusty i wypełniony duchami odbić, wiruje równomiernie a więc zawiera w
sobie sprzeczność pozornego dążenia i nieruchomego ruchu
- prostopadłościan a raczej to, co go wypełnia, porusza się w sobie losowo,
nie ma też w sobie niczego, co pochodzi z zewnątrz a to, co jest w nim, choć
nieforemne, nieokreślone i w jakimś przedziale - przypadkowe, jest konkretną
wizją chaosu... podobnie jak cylinder - jest ulotną wizją uporządkowania.
- są to dwa aspekty chaosu, tego, który jest jakoby "racjonalny" (cylinder)
i tego, co o sobie nie myśli, lecz jest materialny;
- ta pułapka na absolut jest w istocie prosto i elegancko działającym znakiem,
który jednak ma tę właściwość, że jest obrazem, który to obraz jest znakiem,....
może jest to męskość i kobiecość... może jest to dobro i zło.... może jest
to byt i niebyt, albo - odwrotnie: - niebyt i byt...
- może to animus i anima Junga
, może jing i jang taoizmu
, może piekło i niebo
,
może rozum i intuicja
, może dwa rodzaje chaosu
ale czy chaos ma rodzaje,
może to paradoks właśnie...
A może to dwa dopełniające się urządzenia produkujące fantomy .... może...
nie, to nawet na pewno dwa opozycyjne urządzenia produkujące fantomy!
To mi się nawet podoba, dwa rodzaje fantomów, które coś łączy w jednorodny
kosmos, mianowicie ich fantomatyczność... bardzo ładnie, panie Pawle...
m.s.
powrót do góry
|
Paweł
Susid, zasłużony twórca polskiego "das
neue wilde"
Bibeloty
Tekstura czyli tkanka świata składa się także zapisów w języku naturalnym,
Paweł Susid, zasłużony twórca polskiego "das neue wilde" pokazuje
w Otwartej Pracowni że tak właśnie jest.
Na jego obrazach istnieją zapisy słów w formie frazeologizmów... Paweł Susid
formą tych zapisów odwołuje się do konstruktywizmu rosyjskiego, gdzie sztuka
propagand i plakat oraz hasło włączone zostały do konstrukcji o charakterze
mistycznej geometryzacji świata.
Owa geometria bowiem, którą uprawiali ci uczniowie Masonów i alchemików była
właśnie mistyczna, Tatlin, Pewsner, Gabo, Malewicz (Malevitch), Stażewski oraz
inni pokazywali mianowicie, że oto odkryty został prawdziwy mechanizm świata,
ten, który odsłonił się spod gruzów starego, i że ten mechanizm, ta pierwotna
struktura, będzie strukturą na której zawieszona zostanie magma nowego świata.
zawieszanie magmy nowego świata czy w ogóle świata a zwłaszcza 'bycia' na mistycznej,
geometrycznej (a właściwie 'kosmometrycznej') strukturze mistycznej dało efekt
praktyczny zwany Krajem Rad. Kraj rad w osobach jego ludzkich ucieleśnień zrezygnował
wkrótce z tej propozycji ideowej opisanej tu jako "zawieszanie magmy nowego
świata na właśnie odkrytej zasadzie konstrukcji wszechrzeczy..." na rzecz
sztuki imperium galaktycznego, którego monumentalna kokieteria sprowadzała
się (stylistycznie) do katatonicznego ryku poddanych wyjących w boleściach
wielkość swojego cezara (?)
Paweł Susid traktuje ten proceder w sposób kokieteryjny i sentymentalny....
jego prace są bowiem cytatami tego dawnego nowego malarstwa i jako takie przypominają
właśnie sentymentalne pocztówki w stylu 'retro'
Napisy w produkcji wizualnej to podstawowy składnik owej produkcji wizualnej,
zacieranie się granic pomiędzy pojęciami i wizualizacjami osiągnęło absolutną
doskonałość w japońskiej ekspresji obrazowo - pojęciowej jaką jest hai-ku;
napisy istnieją jednak w większości "obrazów" jako ich tytuły (czyli "tematy")
litery i kawałki wyrazów pojawiają się jako cytaty na kawałkach gazet przyklejanych
do powierzchni obrazów prze Braque'a i Picassa, napisy i symbole literowe występują
w rysunkach magicznych i obrazowo -pojęciowych alegoriach zawierających wskazówki
czy przesłania alchemiczne, sury Koranu są ornamentami wizualnej sztuki arabskiej,
Akapity czy incipity iluminowanych rękopisów celtyckich czy irlandzkich zamieniają
się w wizualne opowieści alegoryczne; film niemy zawiera kwestie i komentarze
do swoich "żywych obrazów"; "comic" to historyjka opowiedziana
z obrazkami lub - seria obrazków z tekstami postaci lub komentarzami włączonymi
w obręb planszy (Tardi).
Jeśli by ktoś miał wątpliwości, że sztuka ta jest sentymentalna i stylizacyjna,
niech zwróci uwagę na pracowicie imitowane rzemiosło malarskie - malowanie
pędzlem na płótnie przy pomocy farb olejnych, całkiem jak niektóre techniki
fotograficzne (np. guma) czy graficzne, których właściwość techniczna i materialna
staje się odrębną wartością lub taka sugestie zawiera;
Paweł Susid nie jest formistą, nie jest mistykiem, nie jest nawet malarzem
- jest natomiast producentem przedmiotów, które kopiują malarstwo, kopiują
formizm i wspominają w ten sposób zamierzchłe dzieje szalonych pradziadków
z łezką w oku.
m.s.
powrót do góry
|
Akwaforty z akwatintą Iwony Ornatowskiej
W jednym z pokoi Galerii Artemis wisiały
przez jakiś czas potworne (co do wielkości
i perfekcji) akwaforty z akwatintą Iwony
Ornatowskiej.... wyszedł też z tej okazji
katalog którego część pojęciowa może wprowadzić
w błąd (te 1,5 osoby, co to czytały), dlatego
też zamieszczamy kilka wyjaśnień:
Ta działalność, ta działalność graficzna
Iwony Ornatowskiej, dalej zwanej w skrócie
(I.O.), polega na informowaniu o istnieniu
pewnego świata; jest jednak równocześnie
formowaniem tego świata. Ale I.O. traktuje
rzeczy i widoki tego tu świata dokładnie
tak samo jak Chopin czy Bartok traktowali
folklor I.O. z folklorystycznych kawałków
fotograficznej rzeczywistości robi coś
całkowicie innego, tworzy z nich przestrzeń
swojego istnienia, istnienia swojego podmiotu
lirycznego, te "obrazy" odkształcone
i ukształtowane sztuką graficzną i malarską,
walorem i kolorem, tworzą przestrzenie,
po których krąży podmiot liryczny i które
nim są.
Wydawałoby się, że ten piękny labirynt
do śmierci duszy prowadzi, jednak jest
przeciwnie, mroki bowiem równoważone są
przez światło olśnienia, światło okrutne
i nic nie wyrażające poza czystą energią,
to ono tworzy walor, to ono jest kolorem
właśnie wtedy, gdy zderzy się i gdy pokonuje,
gdy wchodzi w relacje z ciemną materią
wędrówki istnienia egzystencjalnego przez
korytarze, zaułki i załomy czasu. Owe przestrzenie,
gdzie nic nie ma, poza pustką i mrokiem,
to krystalizacje innego nieco wymiaru,
czasu właśnie.... co upodobnia owa działalnośc
do czasowosci muzyki
te zmienne wielościany
są kroplami czasu, który odbieramy wzrokiem
- ale nie jest to fizykalny czas, to czas
trwania 'ja' czy jak to Heidegger nazwał
bycia, to istnienie, codzienna walka
o oddech, codzienna walka o to, aby jednak
nie przejść całkowicie na stronę światła,
nie rozpłynąć się w czystej energii, pozostać
w mroku i sprawić, aby poprzez gradację
szarości stał się półmrokiem, zmierzchem,
świtem, i jeszcze jednym dniem, wraz ze
snami, które przepływały przez tę świadomość
nocą...
Jest to więc właściwie opowieść o wędrówce,
o wędrówce w nieznane i poprzez nieznane,
jest to opowieść o życiu w czasie, co przemienia
się w pejzaże mijane, przewijające się
przed oczyma duszy.
Dlatego niekiedy, nawet często zaistnieje
tu jakiś twór symboliczny - tak jest w
jednym utworze gdzie tors męski jest wyraźną
aluzja do Saturna pożerającego własne dzieci
i innej wersji męskiego giganta Franciszka
Goya (malowidło naścienne z jego ostatniej
za życia ziemskiego pracowni, to znamienne,
bo pewnie to naprawdę myślał o męskości,
owej (owym?) macho że to niosąca zagładę
ponura przedludzka zwierzęca energia śmierci....
Iwona zdaje się myśleć tak samo...
Pendent
(to znaczy odpowiednikiem) kobiecości
są trzy wstrząsające w autoanalitycznej
dociekliwości prace graficzne, które są
rozprawami o ja autorki wobec swojej
sztuki. W jednej jak Anteusz pogrąża się
ona sama, czy jej simulacrum, jej persona,
jej narratora więc pogrąża się ten żeński
kształt w fakturach chaosu, w życiodajnych
być może, ale jednak chwilowo śmiertelnych
przecudownie wykonanych ii pomyślanych
światach malarskich osiągniętych mistrzowskimi
sposobami graficznymi. Tematem, motorem
tego dzieła jest znikanie jak Anteusz
w łonie ziemi, które, żywimy taką nadzieje
jest nie tylko grobem ale także kołyska,
czy łonem, z którego narodzi(my) się ponownie
po tej śmiertelnie oczyszczającej kąpieli
w śmiertelnym i życiodajnym chaosie faktur...
W
pozostałych dwóch role faktur graficzny
spełnia sam papier będący wymiarem tego,
co się zmieści w prasie... tutaj owym rozszarpującym
a potem rodzącym ,odnawiającym żywiołem
jest właśnie pokawałkowany format połączony
z kolorem; bardzo, bardzo przemyślna konstrukcja
optyczno pojęciowa, w której jest tyleż
z Junga co ze wspomnianego Goyai (?)
powrót do góry
|
Matrix Lupy
Nie, to nie żart, podobnie jak nie jest
żartem słowo, będące tytułem tego
film: matrix to po łacinie "macierz" a macierz to nie archaiczne
wyrażenie
dla słowa "matka", lecz to, co jest matki istotą, jej wirtualny i
materialny aspekt (także porządku duchowego (hmmm...). Nie bez powodu,
więc rzeczownik ten jest rodzaju żeńskiego....
... jako 'matrix' można więc też rozumieć wszelkie porządki, w obrębie
których istnienie poszczególne szuka sensu, znajduje sens, jest zmuszone
do jakiegoś konkretnego sensu, do jakiegoś konkretnego "bycia" ...a
więc
systemy kulturowe, razem z religią, etyka, estetyka i cala resztą (to jest
cielesnością) tez jest macierzą (w tym rozumieniu).
Film opowiada o takiej matrix, która zmusza ludzi (i to z powodzeniem) do
bycia w sposób fałszywy, choć wygodny, podczas gdy grupa walecznych (choć
wirtualnych) artysto-rewolucjonistów usiłuje ową złą (i totalną... każda
matrix jest totalna) matrix zlikwidować, na rzecz innej "matrix'...
głosząc powrót do źródeł oraz (tym samym) do zasady zwanej w
filozofowaniu "Inne Rozumu". Matrix, z którą oni walczą, jest bowiem
genetycznie tworem rozumu! Jest bowiem programem komputerowym.... matrix,
którą postulują i o którą walczą jest porządkiem istnienia ukrytym w
podświadomości (zbiorowej) i materii... w miłości, emocji, prawości,
odwadze, człowieczeństwie przedustawnym no i tak dalej......
W tym filmowym felietonie filozoficznym a może raczej przypowieści, mamy
więc dwie matryce - matrycę racjonalną i to racjonalną do szaleństwa...
oraz matrycę naturalnego stanu ludzkiego świata, która - mimo, że
irracjonalna i materialna, to jednak zawiera w sobie "prawdziwy rozum"
prawdziwą matrycę prawdziwej boskości (na to wychodzi);
Po zlikwidowaniu więc racjonalistycznej (do szaleństwa) matrycy programu,
nie zapanują: chaos, anarchia, wojna wszystkich ze wszystkimi, kryzys
mimetyczny i tak dalej, czyli - koniec świata; lecz ale nastąpi Era
Wodnika, w której to wszystko, co z pozoru wygląda na eksplodujący kisiel
prapoczątków odsłoni w sobie ducha bożego w tym eksplodującym kisielu
ukrytego, który wygeneruje zeń piękno dobroć, miłość i mądrość... a
wszystko to 'inne od rozumu' albowiem i prawdziwe i naturalne!!
(oczywiście). Zachowują się więc dokładnie tak jak ich bracia i przodkowie
- prezbiteriańscy purytanie, którzy tak samo, jak oni, płyną z tego do
obiecanego żywota na Myflower... z matrix fałszywej nie tylko papizmu ale
i anglikanizmu ku przedludzkim lecz bożym początkom Ziemi Obiecanej w
Ameryce...
Zakończył się w Krakowie i częściowo w Warszawie festiwal teatralny,
podczas którego z okazji 60 urodzin ich twórcy pokazano kilkanaście
zachowanych jeszcze lub ostatnio zrealizowanych spektakli Krystiana Lupy.
Lupa w swoim dorobku wydaje się czynić to samo, czy dążyć w tym samym
kierunku, co Neo i jego nauczyciele... jego materiałem i jego zasobem
danych jest jednak nieco więcej niż marionetkowy teatr wspomnianego filmu
(to właśnie z teatru marionetek i z opery fantastycznej wywodzi się forma
takich właśnie filmów, podobnie jak i "Gwiezdnych Wojen"!!)
Gdyby więc pojąć wszystkie pokazane w czasie ubiegłego miesiąca spektakle
Krystiana Lupy jako jedną całość, jako coś w rodzaju wielkiej epopei,
opowieści, serii przypowieści, serii rzeczy wreszcie; rzeczy podobnych do
utworów muzycznych, podobnych do oper, podobnych do snów zapisanych i
sfilmowanych, do instalacji (wizualnych), do przypadkowych fotografii,
zapisów dokumentalnych, rytuałów magicznych....
...gdyby więc pojąć te wszystkie niesamowite wręcz, (ponieważ łamiące i
przekraczające wszelkie ustalenia poetyki i gatunków).... gdyby tak zrobić
i zapytać się owego dziwotworu: - a czymże ty jesteś dziwotworze Lupy, o
czymże Krystianie śnisz, raz upiornie, a kiedy indzie - jeszcze bardziej
upiornie? Jakiej odpowiedzi można by, trzeba by, należałoby udzielić?
Otóż jest to (także) powieść o dwóch matrycach i dwóch porządkach, o dwóch
stanach człowieczeństwa, pomiędzy którymi rozgrywa się sceniczne (ale
prawdziwe - to jest tajemnica najistotniejsza teatru tego, że jest to "na
niby", które jest "naprawdę"...) bycie osób pojawiających się
w tej
epopei.
Jest to porządek podziemny, porządek także ugruntowany w filozofii źródeł
i opisywany jako "Inne rozumu" właśnie; oraz porządki podsłoneczne,
boskie, ludzkie: kultura, duchowość zorganizowana w sztukę, w piękno,
mądrość....
Lupa wybiera takie jednakowoż wątki i takie przypowieści, które ukazują
załamywanie się porządku kultury, cywilizacji, człowieczeństwa ujmowanego
w kategoriach społecznych i opowiadają o wydobywaniu się spoza, spod, z
ciemności porządku przeczuwanego jako fundamentalny, jako podstawowy, jako
przedludzki, choć człowiekowi dostępny (aczkolwiek nie bardzo wiadomo, czy
gdy w tym porządku byt się usadowi, jeszcze człowiekiem będzie...).
Można to pojąć także jako lament nad rozpadem, nad niedoskonałością, nad
kłamliwością i śmiercią człowieczeństwa w jego kulturowym ugruntowaniu -
tak właśnie dzieje się u Hermana Brocha, tak się dzieje u Roberta Musila,
tak się dzieje u Dostojewskiego, tak się dzieje u Bułhakowa, tak się
dzieje u Loher, tak się dzieje u Schwaba, tak się dzieje w naszej epoce
oraz w tym co ja poprzedzało. Ale u KL tak się chyba nie dzieje, to nie
jest lament, to jest opis i wskazanie drogi "zbawienia" albo po prostu
Zbawienia...
Epopeja Lupy opowiada o ludziach, którzy doznają szaleństwa, którzy są
szaleńcami, którzy zabijają się, którzy zabijają innych, którzy w ohydny
sposób zdychają, albowiem matrix duchowości i kultury jest martwa, jest
słaba, jest fantomatyczna, jest nieistniejąca. I to od pokoleń...
Wszystko zaczęło się wraz z wystąpieniem Fryderyka (Wilhelma) Nietzschego;
którego synami są Karamazy - i trochę od nich młodsi ludzie Musila.
Ich duchowe dzieci (w porządku pokoleniowym też to pasuje) zapisani
zostali przez Brocha i nieco później - Bernharda a wnukami Karamazów są ta
nieszczęsna dziewczyna klozetowa w "Prezydentkach" Wernera Schwaba
oraz
Klara Rei Loher.... co do "Prezydentek", pozwolimy sobie zacytować
dzieło
malarskie, które stało się podstawą utworu Schwaba; to "Młoda czarownica"
Goya'i (będące jego starczym wyobrażenie istoty kobiecości, które
wymalował na ścianie swojego ostatniego domu)...
Jest jednak zasadnicza różnica pomiędzy teorematem przypisanym tutaj
epopei Krystiana a rojeniami zwiastunów Ery Wodnika... otóż w odróżnieniu
od tych ostatnich (tych od "Matrix"), Krystian Lupa wie (i pokazuje
to w
bardzo przekonywający sposób!!) ze Inne rozumu, że nieświadomość zbiorowa,
że cielesne i materialne ugruntowanie duchowości, że to wszystko, to nie
jakiś raj wyśniony ale że to raczej śmierć, rozpad i szaleństwo, że to nie
jakąś zabawą, ale rzecz ostateczna i nawet śmiertelnie ostateczna w ten
czy inny sposób... w sumie ani sztuka, ani życie, tylko... tylko...
brrrr...
Ms
p.s.
Maćku,
Bardzo mnie zainteresował tekst o Matrix. Nawet kupiłem sobie film na DVD.
Myślę, że w tym czytaniu przez opozycję dwóch porządków - udaje Ci się
czytać radykalnie, co się innym nie udaje. W związku z tym idziesz inną
drogą - drogą szaloną, w bardzo istotny sposób słuszną. I że inne rozumu
nie jest przestrzenią sentymentalną (co jest przemożną potrzebą większości
indywiduów) - to też bardzo ważne postrzeżenie. A jednak właśnie tam jest
wybawienie - i to bynajmniej nie jest konstatacja pesymistyczna
Pozdrawiam Cię Maćku, dzięki za tekst. Czy napisałeś go "dokądś"?
K
powrót do góry
|
Eg 'Nam Thaigh An Cridh An Lamh
Już od jakiegoś czasu można było zobaczyć w Otwartej Galerii kolejną odsłonę
teatru metafizycznego Annemarie Frascoli. Tym razem spektakl nosi tytuł fair
is foul, foul is fair...
Rzadko się zdarza, by zamiar znaczenia zawarty w dziele wizualnym, był deklaratywnie
tak szeroki i fundamentalny, rzadko się zdarza też, żeby był tak wyraziście
i doskonale zrealizowany...
To gnostyckie zawołanie używane jest w magii nie jako nihilistyczny okrzyk,
że wszystko jest wszystkim lecz tego, że nie ma żadnego dualizmu, że mylił
się Mani i inni manichejczycy, że nie jest prawdą jakikolwiek dualizm, choćby
i ten, który powiada o absolucie ostatecznym Orouborosa (czy jak to się tam
pisze) Chaosu i zajęczycy Mai, która tka zasłonę złudy swojej pajęczyny, co
jest i językiem i jednostkową świadomością...
Nie
celtyckie zawołanie czarownic, przepowiadających Macbethowi przyszłość,
użyte przez Annemarie Frascoli jako temat, jako idea, jako tytuł jej instalacji,
przywołuje inną koncepcję, mianowicie znaną z mistyki żydowskiej (judaistycznej)
ideę Boga ukrytego, wycofanego, obecnego przez nieobecność. Idea ta funkcjonuje
u Levinasa i u Jaquesa Derridy i jest fundamentalnie monoteistyczna oraz fundamentalnie
materialistyczna.
Dokładnie tym samym jest instalacja Frascoli fair is foul, foul is fair...
I dodajmy: to zadanie absolutne, jest przez nią rozwiązane po mistrzowsku.
Bryły i faktury, których proporcje wyrażają ostateczne uporządkowanie nie są
sylogizmem talentu albo ekstrawagancja stylistyki, są ukazaniem dwuaspektowości
materii i dwuaspektowości formy forma jest zawsze formą materii, materia
zawsze kryje w sobie formę... fair is foul, foul is fair...
Można by oczywiści powiadać, że jest to absolutnie, mistycznie doskonała proporcja
uwięziona jak śpiew niewiniątek w piecu ognistym materii jej ciężaru, faktury
....
Można by zauważyć, że
ta kompozycja brył i faktur ma w sobie coś magicznego,
ponieważ widać ją jednakowo ze wszystkich stron
że jest pozagrawitacyjna...
że to zamknięte otwarcie, całkowicie zewnętrzna wewnętrzność, łono kosmiczne
Można by wreszcie powiedzieć, że jest to
kwiat pierwszej materii (materia
prima), z której wystrzela (w której objawia się) jej naturalna forma, idea
odmienna a zarazem tożsama; nie nałożona na ową materię, ale w niej istniejąca...
to właśnie jest mistycyzm, wiara, że ona, ta forma tam w tej pierwszej materii
jest zawarta...
Można by to wszystko powiedzieć, więc zostało to powiedziane...
Poza tym rozmyślając o sztuce Annemarie Frascoli, warto skonstatować, że
nie jest to sztuka będąca wyrazem rozpaczy po śmierci sztuki (jak to zwykle
bywa); problem ten dla autorki nie istnieje albowiem Annemarie nie zajmuje
się sztuką w ogóle; produkuje ona wizualne odpowiedniki pewnych stanów mistycznych,
podobnie jak robili to alchemicy (w ujęciu KGJ)
Tak, że jako podsumowanie, można zrobić tylko jedno: odśpiewać czy zacytować
znaną (?) pieśń sabatu (czarownic):
Sleep is waking, waking sleep
we ride the broom across the deep,
fair is foul, foul is fair
by bee and cat, by hound and hare,
the living die, and the dying live
we turn the shears and the sieve,
lights darkness, darkness light
to fares through the mystic night,
up is down and down is up
to the seekers of the cauldron-cup,
lords are churls, and churls are lords
we leap across the bridge of swords,
birth is death and death is birth
we tread the paths beneath the earth,
Bride is Hag, and Hag is Bride
between the times we rage and ride,
day is night and night is day
for fares on the witching way.
Eg 'Nam Thaigh An Cridh An Lamh.
powrót do góry
|
|
|
|
|