magazyn sztuki



ADAM KAWA

ALCHEMIA


wyd. Antykwa

Kraków 2011


Wydawnictwo Antykwa

i Klub Alchemia

promocja tomiku

Adama Kawy

"Alchemia"

24.10.2011



Krzysztofa Pasierbiewicza słów kilka o promocji tomiku Adama Kawy – jego szkolnego kumpla.


Już w szkole wiedziałem, że Kawa to nad wyraz błyskotliwy intelekt, czego najlepszym dowodem było relegowanie tego niesfornego ucznia z kilku krakowskich liceów, gdyż szacowne grono profesorskie nie mogło nadążyć za jego bezczelnie błyskotliwą myślą i dziwaczną wyobraźnią.

Ale musiało upłynąć pół wieku z okładem bym się mógł przekonać, że Kawa to także do szpiku kości subtelna wrażliwość i erotyzm mogący wielu posłużyć za viagrę.

Nie znam się na poezji na tyle by się silić na ocenę tego, co napisał Adam w tomiku „Alchemia”. Ale wiem tylko jedno. Po przyjściu z promocji spędziłem z tomikiem Adama całą noc. Do piątej nad ranem czytałem, przewracałem kartki, szukałem dopiero co przeczytanych słów w obawie, że zapomnę, czytałem od nowa, delektując się każdym słowem i niepowtarzalną melodią sonetu, którą na cienkiej strunie potrafi genialnie wygrać mój szkolny koleżka. W środku nocy zadzwoniłem do mojej serdecznej Przyjaciółki, żeby się z nią podzielić poezją Adama. Przeczytałem jej kilka wierszy. Nazajutrz przyszedł od niej mejl, w którym napisała, że miała wrażenie, iż się przez całą noc kochała z tym niezwykłym poetą. No i po cholerę mojemu koleżce jakiekolwiek recenzje.

Na koniec słówko do Poety. Adam! Na litość boską! Nie zapraszaj już nigdy do prowadzenia promocji profesorów naszej najdostojniejszej z dostojnych Alma Mater. Bo szanowny pan profesor, korzystając z okazji, palnął prawie godzinny wykład autorski o wyższości Świąt Bożego Narodzenie nad Świętami Wielkiej Nocy, uśpiwszy głęboko zabrane w Alchemii audytorium. Pan profesor mówił o wszystkim, poza poezją bohatera wieczoru.

I to by było na tyle, jak mawiał śp. profesor Jan Tadeusz Stanisławski.



POSŁOWIE

ADAM KULAWIK


Alchemia to dawna chemia. Nieustanne uparte próby operowania czterema żywiołami, które miały prowadzić do uzyskania złota z metali nieszlachetnych.

 

Alchemia” to klub na krakowskim Kazimierzu, na Placu Nowym. Wejście do niej przedstawia zdjęcie na okładce tomiku. Dlaczego kiedyś ktoś tak właśnie nazwał kawiarnię? Nie wiem.

 

Alchemia Adama Kawy to cykl dwudziestu ośmiu sonetów, które powstały nie bez związku autora tomiku z tym kazimierzowskim miejscem, i są efektem pracy nad słowami, a praca ta polegała na takim ich poskładaniu w sonety właśnie, aby nie cztery żywioły, lecz jeden żywioł mowy został przemieniony w poezję. Sonet jako gatunek literacki, tak jak alchemia, ma proweniencję średniowieczną.

 

Sonet zawsze uchodził za formę niezwykle trudną i taką naprawdę jest. Jego historia liczy siedem wieków. Współcześnie nikt, żaden poeta sonetów nie pisze, w liryce panuje dyktat wiersza wolnego, a sonet podobnie jak inne stare gatunki wyczerpał swoje możliwości. Takie jest powszechne mniemanie, ale nie jest to mniemanie Adama Kawy, który sonet przywraca do życia i najwyraźniej nie obchodzi go „śmierć gatunków”, którą ogłosili teoretycy literatury.

Przywracanie sonetu do życia to nie tylko zrozumiała i konieczna chęć odróżnienia się. Kawa nie tylko chce być inny, Kawa wyraża w ten sposób swoje przywiązanie do tradycji literackiej, do tego, co w tej tradycji najlepsze. Wszelako Kawa nie jest jej niewolnikiem i dokonał on w tej zgramatykalizowanej formie sonetowej modyfikacji i wedle formuły z Sonetów polskich, poprzedniego tomiku autorstwa Kawy, budowa przez niego tworzonych sonetów jest taka: „Strofy safickie trzy i epigramat”. Ów epigramat z konieczności ujęty w dystych bywa raczej puentą, kodą utworu, przybierającymi niekiedy postać aforyzmu. Zamiana zwykłej strofy czterowersowej na saficką rodzi odmienną rytmikę, inną dykcję, pozostając czterowersową strofą.

Sonet wymagał zawsze dokładnego rymowania. Dokładnego nie tylko w układzie rymów, ale i pełnej akcentowofonetycznej zgodności rymowanych wyrazów. Kawa zachowuje przestrzenny układ rymów w swoich sonetach, ale zmieniają się one w jego poetyckiej praktyce w asonanse, co sprawia, że jego słownik „rymowy” jest bogatszy, obszerniejszy. Asonanse przynoszą nie tylko bogatszą semantykę, ale pozwalają okazjonalnie na grę niemożliwą do zrealizowania w przypadku użycia rymu pełnego, dokładnego. Jeśli rymowanie polega na zestawieniu dwu wyrazów zróżnicowanych semantycznie, ale zgodnych pod względem fonetycznym i akcentowym, to użycie asonansów pozwala Kawie na spokrewnienie wyrazów rymowanych pod względem znaczeniowym, co jest zabiegiem poetycko bardzo wartościowym. I tak asonans pozwala Kawie rymować pożogę – ogień, chorobę – obłęd, wyrazy synonimiczne. Wersolog mówi, że jest to w naszej poezji znalezisko bardzo rzadkie.

A wniosek z tego wszystkiego taki: Kawa, pozostając wierny tradycji, modyfikuje jej formy ekspresji, by w ten sposób odróżnić się nie tylko od tych, którzy uprawiają wiersz wolny, ale i od wszelkich epigonów.

Forma sonetu wymaga dyscypliny artystycznej i intelektualnej. I sonety tego cyklu taką dyscypliną się odznaczają. Fraza Kawy jest prosta, przejrzysta i każde jej słowo dobrze tłumaczy się ze swej w niej obecności i miejsca, jakie mu Kawa w wersie i strofie wyznaczył. Przerzutnia pojawia się rzadko, ale zawsze wiadomo, po co, a jeśli jeszcze przerzutnia rozrywa wyrażenie metaforyczne, jak na przykład Itaka / poezji, funkcja ekspresywna przerzutni staje się bardziej czytelna.

Semantyczne zagęszczenie wiersza, jego znaczeniową intensywność osiąga Kawa dzięki metaforze, konstrukcja i funkcja której wskazują na Przybosia, a przez Przybosia na Norwida jako na tych, których metaforę Kawa przestudiował. Dyscyplina twórcza wydaje się być tutaj surowo przestrzegana, co znalazło wyraz w formule obłęd na smyczy to poezja.

 

Krakowski Kazimierz to miejsce magiczne. Chodzi się tutaj ulicami nazwanymi imionami postaci biblijnych: Jakuba, Izaaka, Estery..., ale tych, którzy tutaj mieszkali i te ulice ponazywali, budowali bożnice, wykonywali swoje zawody, handlowali na Szerokiej i Placu Nowym – tych ludzi od dawna nie ma. Mieszkańców Kazimierza unicestwiła „historia spuszczona z łańcucha” i nie można tutaj przyjść tak sobie, bo kiedy się tutaj jest, ci nieznani przecież mieszkańcy natychmiast zaludniają nasze myśli, naszą wyobraźnię i zadajemy sobie pytanie: Jak to możliwe i jak to jest, że my jesteśmy, a ich nie ma. Kawa urodził się w dniu, kiedy Żydów z Kazimierza wywieziono, kiedy odebrano im prawo do życia. I aby się z tym wszystkim zmierzyć i nie zwariować, trzeba „obłęd wziąć na smycz”, przeżycia ponazywać i nadać im kształt sonetów.

W „Alchemii” poeta nie jest sam. Zjawiają się mistrzowie wyobraźni: Chagall, Gałczyński, Chopin, Beethoven. Nie mogło zabraknąć Mojżesza, którego prawo podeptali barbarzyńcy, i Sokratesa – ojca filozofii pocieszycielki. Sonety, w których się oni pojawiają, mają tonację mroczną. Żydowski dramat Kazimierza jawi się tutaj jako „sen, delirium, jawa” i ma swoją kulminację w połowie cyklu. Wyrazić go w kategoriach logiki niepodobna, więc alchemia, szczypta szaleństwa i alkohol. I poezja: „ponowa słowa, w poprzek logiki” i synestezja: dźwięki, zapachy, barwy, „zadymka bzu”. Taka jest materia poetycka Alchemii Adama Kawy.

 

ADAM KAWA

wybrane sonety



XIX

Profesorowi Bogdanowi Glińskiemu

Z takim patosem mógł tylko Beethoven

wejść do „Alchemii” z jesienią na sznapsa,

gorzał jesiennie w skrzypcowych wariacjach

symfonii płomień.


Jak psa oswajał śmierć w akordach „Piątej”,

by w dźwięku ujrzeć granice wszechświata

i śmierć płonęła w mollowych tonacjach

żywym popiołem.


W C-dur inaczej. Tu jakby sam Mojżesz

na dekalogu budował gmach świata,

zielenią wiosny gorzała akacja

i słońca promień.


Jest jedenaste jeszcze przykazanie.

Żyj, by zostawić jak najlepszą pamięć.


XX

Zastygł zwieszony na wargach szept modłów,

znów Natan Spira imię Boga ujrzał,

przez słowo Tory wiedzie w cierniach dróżka

do światła w Bogu.


Między słowami przestrzeń dla proroków,

tu ogromnieje słowo Boga w ustach

i ziarnem wschodzi, zieleni się bruzda

i słowo w Bogu.


„Wielkość imienia Pana na obłoku

chwalmy” – tak śpiewał, ten co imię ujrzał,

przez światło Tory biegnie mroczna dróżka

do słowa w Bogu.


Nad Kazimierzem modlitwy obłokiem

mąż świątobliwy z ulicy Szerokiej.


XXI

Tomkowi

Jak tu trafiłeś mężu świątobliwy?

Jaki ból przywiódł ciebie? Jaka troska?

Nie lepiej było pośród ksiąg pozostać,

słowu się dziwić?


Jak Babilonu mury lub Niniwy

serc zatwardziałość, w serca ludzkie wrosła

i wilkołaka snu przybrała postać,

by sen snem dziwić.


Skąd zło – pytałeś wielu sprawiedliwych –

w tych, co stworzeni są na boga obraz.

Może byś lepiej pośród ksiąg pozostał,

słowu się dziwił.


A słowo patrzy na świat zadziwione.

Człowiek świat zmienia. Czy zmienił się człowiek?


XXII

Jak puch dmuchawca na wietrze ulotna

lub babie lato w mglistym września blasku,

drzwi do miłości, miła, nie zatrzaskuj,

kiedy mnie spotkasz.


Przychodzisz wśród snu tak ulegle wiotka,

brzózka w sukience z czerwcowych poranków,

drzwi do czułosci, miła, nie zatrzaskuj,

kiedy mnie spotkasz.


Jak spadającej gwiazdy błysk ulotna,

w suknie odziana z kosmicznego wiatru,

drzwi do poezji, miła, nie zatrzaskuj,

kiedy mnie spotkasz.


Już od pół wieku błądzę tak za tobą.

Z poezji jesteś? Raczej tylko obłok.


XXIII

Tak cicho tylko nietoperz lub sowa

noc w skrzydłach niesie i otwiera ciemność,

bym przez sen nocy wszedł w noc równoległą

i wzniósł się ponad


mrok wyobraźni, gdzie słowa ponowa

lśni blaskiem takim, że tropy gwiazd bledną

i dziwun słowa słów otwiera ciemność,

bym wzniósł się ponad


słów zadziwienie, a słowa od nowa –

w poprzek logiki – dziwią się wraz ze mną,

że w nich poezja, co otwiera ciemność

i wznosi ponad…


W sen nocy słowo gwiazd drżenie wplątało.

Drży w metaforze wyobraźni zając.



home | wydarzenia | galeria sztukpuk | galerie | recenzje | forum-teksty | archiwum | linki | kontakt