Roman Wysogląd Sztuka. Wybitna, byle jaka i do nie zaakceptowania (05) | Pożar w pracowni, czyli degradacja przedmiotu.
Senna niedziela dwudziestego czwartego kwietnia w Krakowie. Zimno. W tym roku jeszcze nie byłem w moim rodzinnym mieście na wernisażu, więc zaryzykowałem. Od lat Jan Fejkel Gallery cieszy się jak najbardziej zasłużoną renomą chyba najciekawszej krakowskiej galerii. Ale zapraszać gości na godzinę 19.30 do tego w niedzielę? Bardzo ryzykowne. Szczególnie w Krakowie gdzie w ten dzień, a szczególnie o tej porze wypada robić prawie wszystko, ale - na boga - nie chadzać na wernisaże. To wbrew naturze tego miasteczka. Ale udało się i całkiem spory tłum pojawił się na prezentacji prac pani Anny Sadowskiej absolwentki Wydziału Grafiki ASP w Krakowie, wychowanki prof. Andrzeja Pietscha. Jak na niedzielę wina było stanowczo za mało, ale za to w tłumie wyróżniał się pisarz Maciej Prus tym razem ucharakteryzowany, albo i nie, na reżysera Jerzego Hoffmana. Pewnie pojawił się prosto z wczorajszych imienin. Poza tym prawie sami znajomi, ale w Krakowie od wieków jest to reguła nie do przełamania. Z starannego katalogu wystawy : …” zapewne twórczość graficzna Anny Sadowskiej byłaby inna, gdyby nie zdarzenia z przed kilkudziesięciu lat, pożar w pracowni i częściowe zniszczenie metalowych matryc, z których odbijała grafiki. Strata z pewnością dotkliwa i niejeden ciężko by to odchorował. Artystka potrafiła jednak zły los obrócić na swą korzyść. Wypalone płyty nadawały się na złom, Sadowska dostrzegła jednak w nich artystyczny potencjał, który miał zaowocować w przyszłości”… Jak można się domyślić przyglądając się większości prac artystka nie pozbyła się nadpalonych płyt, ale użyła ich do odbicia nowych grafik. Metal króluje prawie w każdej pracy, zniewala chociaż dodając do niego kolor osiąga zadziwiające, niespotykane, jakby na przekór wyobraźni rezultaty. „Degradacja przedmiotu” jak sama pani Sadowska to nazywa, ale i zmuszanie oglądającego do zadziwiającej refleksji, gdyż w pracach, tych mniejszych i eksponowanych po lewej stronie galerii „czarny metal” ustępuje miejsca białym, następnie jasnym bryłom graficznym. Czyży prowadziło to do całkowitego zaniku znaku graficznego, a tym samym do powstania nowego rodzaju absolutu? Tym razem graficznego. Nie mnie rozstrzygać. Jest przecież zimny, niedzielny wieczór. Galeria pana Fejkla oświetlona tylko w części w której wystawia pani Sadowska, druga, nieznana mi wystawa tonie w ciemnościach. Czuję się jak w wagonie kolejowym podzielonym na klasy pierwszą i drugą. Brakuje tylko konduktora uprzejmie zapraszającego podróżnych do klasy pierwszej jakby na przekór logice. Wracając do domu trwożnie rozglądam się po wyższych piętrach kamienic. W której pracowni tym razem zapłonie twórczy ogień?
Roman Wysogląd |
home | wydarzenia | galeria sztukpuk | galerie | recenzje | forum-teksty | archiwum | linki | kontakt |