galeria sztukpuk | wydarzenia | galerie | forum-teksty | recenzje | archiwum | linki | kontakt

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Janusz Kaczorowski według nas

 

Roman Wysogląd,

Adam Komorowski

 

(fot.Tadeusz Płaszewski)

 

Osiemnastego stycznia 1945 roku w okolicach dzisiejszego Placu Inwalidów radziecki czołg rozjechał psa o imieniu Żaba.

Pies należał do czteroletniego wtedy Janusza Kaczorowskiego, a w czterdzieści dwa i pół roku później, 28 czerwca 1987 roku około godziny piętnastej żegnając się z wychodzącym z redakcji Pisma Literacko- Artystycznego Januszem nie wiedzieć, dlaczego zapytałem o tego psa.

Janusz uśmiechnął się, coś o tym kundlu opowiedział i wyszedł. W jakiś czas później już nie żył.

Absurdalność tej sytuacji męczy mnie do dzisiaj. Przecież, gdym wiedział, że jest to nasza ostatnia rozmowa, może zapytałbym o coś bardziej wzniosłego. Ale, o co?

Z Januszem poznaliśmy się pod koniec lat sześćdziesiątych w Klubie Pod Jaszczurami na wystawie prac studentów IV roku grafiki ASP. Janusz był jednym z wystawiających, ale o tym nie wiedziałem. Na pytanie: jak ci się podoba wystawa? Odpowiedziałem: w porządku, ale niepokoi mnie jeden ewidentny kicz. Kicz? Zdziwił się Janusz: nie zauważyłem, więc zaprowadziłem go przed jedną z prac. To moja! - Powiedział i od tego dnia zostaliśmy przyjaciółmi.

Banałem byłoby stwierdzenie, że lata przeżyte w towarzystwie Janusza były inspirujące. Były czymś o wiele większym, nauką - jeżeli się to da - życia, sztuki, nieznanego.

Był starszy ode mnie " tylko" o osiem lat, ale wtedy wydawało mi się, że, o co najmniej dwadzieścia lub więcej.

Janusz koniecznie chciał założyć grupę plastyków o wybitnie lewicowej orientacji, ale nie za bardzo mógł się z nimi porozumieć, więc jakby przymuszony sytuacją zaczął pisać wiersze i tak powstała grupa poetycka "848".

Spotykaliśmy się codziennie - naturalnie z wyjątkiem niedziel i świąt - około południa w legendarnym dzisiaj Empiku, barze kawowym pod Teatrem Starym, i do później nocy zastanawiali jak poprawić świat, a przynajmniej sztukę, nie tylko naszym zdaniem " nieoddającą awangardyzmu przeżywanych dni".

Dzisiaj naturalnie niektóre ówczesne pomysły czy żądania brzmią raczej naiwnie, ale na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wydawały się słuszne i oczywiste. Jak czekająca nas przyszłość usłana różami

Był człowiekiem niesłychanej wiedzy, dobroci i szczególnego, wysublimowanego poczucia humoru.

Jak się potocznie mówi " ciężko doświadczony przez los" nie poddawał się, ale z upływem czasu coraz bardziej oddalał się od siermiężnej rzeczywistości, rzeczywistości którą sam w pewnym sensie wykreował, a która jakby wymknęła mu się spod kontroli.

Naturalnie z upływem lat doskonale zdawał sobie sprawę, że tak zwane życie jest rzeczą umowną, a jeszcze bardziej ulotną, więc stopniowo pozbywał się wszystkiego, co posiadało materialną wartość.

W dniu śmierci w mieszkaniu zostały tylko cztery książki, do tego bez okładek, których się pozbył, by być bliżej ukochanych tekstów.

Bywają odejścia, nad którymi przechodzi się do porządku dziennego bez większego smutku czy zastanawiania się nad tym, co się stało.

W przypadku Janusza sprawa jest o wiele prostsza, jak zawsze wieczorem czeka na nas w swojej pracowni ze świeżo zaparzoną herbatą i receptą " na całe zło".

 

Roman Wysogląd

Janusz Kaczorowski 1941-1987. Droga do Zubrzycy i dalej...

Należało być bardzo ostrożnym. Wystarczyło bowiem wykazać zainteresowanie czymś co było w posiadaniu Janusza, a on natychmiast mówił: "Jest darem" i przedmiot był nasz. Wystarczyło wyrazić nieostrożnie jakąś opinię, Janusz przypomniał ją po kilku latach. To co przeczytał pamiętał. Rozmawialismy o Cioranie a Janusz mówił przecież , a chodziło o tekst sprzed lat dziesięciu, - napisałeś co innego. Szło się ulicą nagle Janusz podchodził do starej Cyganki i wdawał się w nią rozmowę po cygańsku. Ktoś zapytał o coś na ulicy a Janusz, zorientowawszy się, że jest Węgrem, odpowiadał mu po węgiersku. Kiedyś szedłem Plantami z portugalską pisarką Marią Velho da Costa, spotkaliśmy Janusza który natychmiast rozpoczął z nią rozmowę w tym języku. Był wirtuozem nocnych dywagacji, a kiedy spał nie wiadomo bo jeśli nie był u mnie to na pewno prowadził takie rozmowy u Juliana Kornhausera, Adama Zagajewskiego, Leona Neugera, Staszka Wejmana, Maćka Szaszkiewicza, Wita Jaworskiego, Romka Wysogląda, Jędrka Banasia, Krzysia Tyszkiewicza, Staszka Urbańskiego czy z Bolkiem Greczyńskim. Grono to zapewne można poszerzyć, zwłaszcza o cały wianuszek pięknych i mądrych dziewcząt naszej młodości. Nie znam drugiej osoby, dla której rozmowy z kobietami byłyby tak ważne. On dla nich zapewne też.

Po setkach przegadanych godzin, od pierwszej takiej w Żaczku w marcu 1968 (Janusz był delegatem ASP w tzw. studenckim komitecie rewolucyjnym) do ostatniej na kilka godzin przed jego śmiercią, po latach, które od tej śmierci upłynęły mogę powiedzieć, że teatrem do momentu spotkania ze spektaklem "Pacjenci" nigdy się nie interesował. To, że nie czytał gazet, nie miał radia ani telewizora (przez cały okres znajomości nie pamiętam by nawet napomknął o czymś widzianym w telewizji) było dla nas, jego przyjaciół czymś oczywistym. Natomiast o teatrze rozmawialiśmy. Tak, dopuszczał do kręgu, w którym dzieje się sztuka, cyrk. W sprawach sztuki cyrkowej był ekspertem. Gdy pojawiał się cyrk szedł porozmawiać z treserkami, iluzjonistami i akrobatami. Należeli do wąskiego grona ludzi, którzy jego zdaniem mieli w sprawach sztuki coś, co powiedzenia. Spektakle Tadeusza Kantora, które zdarzyło mu się obejrzeć, ponieważ do teatru nie chodził, wyzwalały u niego tylko sarkastyczne uwagi. Jego przyjaźń z Bolkiem Greczyńskim tłumaczyłem sobie faktem, że Bolek był też malarzem. To on zapewne zaciągnął Janusza by go obejrzał w roli Mistrza w "Pacjentach" wg. "Mistrza i Małgorzaty" Michała Bułhakowa wyreżyserowanych przez Krzysztofa Jasińskiego. Nie wiem ile razy Janusz był na "Pacjentach" ale musiało to być kilkanaście razy bowiem o 1 czy 2 w nocy wracając z namiotu STU na Bronowicach widząc światło w moim oknie zaglądał i szliśmy do jego pobliskiej pracowni by gadaniem nie zbudzić dzieci (mieszkaliśmy oboje na osiedlu Widok) i kontynuował swoje rozmowy, które w teatrze prowadził z Bolkiem, Olgą, Frankiem. Nagle teatr stał się dla Janusza ważny. Być może wtedy jeszcze nawet nie teatr, ale ten konkretny spektakl.

Janusz miał przemyślaną koncepcję sztuki. Jego "Manifest prywatny sztuki ukrytej" powstały w pierwszej połowie lat 70 uważam za jeden z najgłębszych polskich tekstów programowych. Już incipit: "Sztuka ukryta jest najbardziej radykalną formą zerwania ze wszystkim, co sztuce towarzyszyło dotąd z wyjątkiem niej samej." wprowadza nas w istotę Janusza poglądów; życie sztuką jest ważniejsze aniżeli jej ekspresja: "Ujawnienie się sztuki ma podłoże w przecenianiu jej społecznej roli. Otóż rola indywidualna sztuki jest bez porównania donioślejsza niż jakiekolwiek nadzieje na społeczny oddźwięk. Nie trzeba się tym przejmować. Należy o tym pamiętać."

Oczywiście przy takim ujęciu, sztuka teatru jako uzewnętrznienie musiała być gatunkiem podejrzanym. Artystą jest się przede wszystkim dla siebie. To czy jest się jako artysta rozpoznanym czy nie, jest sprawą całkowicie drugorzędną. Tak też było z manifestem, znało go zapewne zaledwie kilkanaście osób z grona tych, których wymieniłem na początku. Za manifestem szły u Janusza działania praktyczne, jako woluntariusz prowadził zajęcia z terminalnie chorymi w hospicjum. To były jedyne momenty, kiedy czuło się, że jest z siebie zadowolony, może nawet dumny, chwile, kiedy opowiadał o człowieku niemal pozbawionym możliwości komunikowania się ale jednak formującym kawałek plasteliny, rozmazującym palcem farbę.

Jeśli dobrze pamiętam nasze rozmowy to przyczyną jego fascynacji "Pacjentami" było odkrycie, że w tym spektaklu istotne było nie uzewnętrznienie, ale że jego uczestnicy-aktorzy, byli jak jego ukochani iluzjoniści, sprawdzali swoją własną sprawność dla siebie samych. Istotny był gest całkowicie bezinteresownego oddania się czemuś innemu. Nagle aktorstwo w myśleniu Janusza stało się jeszcze jedną możliwością zaistnienia sztuki ukrytej, a więc tego, co najważniejsze.

W stanie wojennym Janusz, który nie znosił doraźnych dyskusji o polityce, spakował manatki, meble Stryjeńskiego (komplet sypialny, arcydzieło art deco), które jego ojciec zakupił przed wojną z polskiego pawilonu na światowej wystawie w Paryżu rozparcelował po znajomych i pojechał do Zubrzycy. Stworzył przy tamtejszym skansenie teatrzyk kukiełkowy, dzieci same zrobiły lalki i wszyscy wystawili "Przygody lisa Witalisa". Ci, którzy byliśmy na premierze, a zjechała się grupa ponad stu osób, zostali - w tamtych latach sporów i konfliktów - na dwa dni, kiedy byliśmy razem wyzwoleni z podziałów. Janusz nigdy posługiwał się słowem Polska. Dlatego, jeśli to gdzieś czyta, proszę żeby mi wybaczył, ale wtedy tam na pograniczu, sztuka ukryta sprawiła, że Polska objawiła mu się jako to co jest dobre bo jest ukryte.

Ostatni raz spotkaliśmy się przedpołudniem pewnego czerwcowego dnia 1987, rozmawialiśmy o śląskich prymitywistach. Około piątej odebrałem telefon: Janusz nie żyje. Wyleciałem z domu, do pracowni Janusza miałem kilkadziesiąt metrów. Wiedziałem, że wyskoczył. Podszedłem pod 9 piętrowy blok. Nie miałem kłopotów, odciśnięty na murawie ślad po ciele był jeszcze wyraźny. Ostatnia grafika mistrza, sztuka ukryta. Na szczęście mamy łzy.

Nie raz prowadziliśmy rozmowę na temat, jaką książkę zabrałbyś na bezludną wyspę. Propozycje były trzy: "Odyseja", Diogenes Laertios i Ewangelie. A jednak "Ewangelie", mówił Janusz, dla którego instytucjonalny Kościół był czymś równie odległym jak księżyc. Włożyliśmy mu je do trumny. Ale mieliśmy kłopot, bo musieliśmy znaleźć wydanie pozbawione nawet śladu jakiegolwiek komentarza, przypisów. Nie znosił tego.

Julian Kornhauser w jednym z najlepszych wierszy Nowej Fali "Rośnie mi legitymacja" napisał:

 

Janusz Kaczorowski mówi, że kiedy był

podobny do Engelsa, zamknął się ze strachu

na kilka tygodni w domu

 

A Tadeusz Śliwiak w wierszu mu poświęconym i nawiązującym do wizyty w Zubrzycy dodał:

 

Był wolny od przymusu

i takim zostanie

Byłem u niego

Pokazał mi tartak

i młyn pędzony wodą

Jeśli po ziemi chodzą jeszcze Święci

  • to on był jednym z nich

nie pytaj o nic

 

Adam Komorowski

 

galeria sztukpuk | wydarzenia | galerie | forum-teksty | recenzje | archiwum | linki | kontakt


Copyright by "SZTUK PUK" 2001 - 2005 Kraków , Ryszard Bobek, Filip Konieczny